Eliminator. O walkę z wibracjami i o to jak z nimi sobie radzi elegancka

Opinia 1

Tym razem zacznę dość nietypowo, bo od zagadki i zarazem suchara w jednym. Proszę się zatem skupić i dobrze zastanowić nad odpowiedzią. Co to jest – czerwone i źle robi na zęby? Wiecie Państwo? To cegła moi drodzy, cegła. Wiem, że to mało śmieszne i w dodatku dość abstrakcyjne, lecz biorąc pod uwagę obiekt dzisiejszej recenzji całkiem na czasie. Zanim jednak przejdę do clue pozwolę sobie na małe wprowadzenie. Do tej pory bowiem z wibracjami staraliśmy się walczyć od podstaw, czyli „od dołu” testując ku Waszej i własnej uciesze wszelakiej maści platformy, podstawki, nóżki, stożki i co tylko ludzkość była w stanie wymyślić. Tym razem nadarzyła się jednak okazja spojrzeć na problem z góry i do pracy – walki z wibracjami zaprzęgnąć … przysłowiową cegłę. Jednak nie taką zwykłą, czy nawet bardziej ekskluzywną – klinkierową, lecz zdecydowanie bardziej zaawansowaną „technologicznie” i przede wszystkim wizualnie no i w dodatku niemiecką, czyli Thixar Eliminator.

 

  
  
 
  
 
  
 
  

 

W sekcji poświęconej aparycji i opisie technologicznych zawiłości bohatera dzisiejszego spotkania niespecjalnie jest się nad czym rozwodzić. Tzn., jeśli chodzi o sam wygląd Thixara to złego słowa powiedzieć nie można. Nie dość bowiem, że przychodzi w wyściełanej szarą gąbką eleganckiej drewnianej skrzyneczce z wiekiem przyozdobionym firmowym logotypem to i wizualnie prezentuje się nad wyraz elegancko, czy wręcz ekskluzywnie. Zaoblony na rogach chromowany korpus stanowi niejako pokrywę, zewnętrzny płaszcz dla autorskiej mieszaniny żelowej o dość skomplikowanym składzie, co niejako potwierdza używane przez producenta określenie „matrix”.  Z jednej strony w dotyku przypomina nieco sorbotan wykorzystywany w podkładkach antywibracyjnych m.in. przez IXOSa, jednak jest zdecydowanie twardszy a i wewnątrz jego gumowatej struktury można dostrzec większe drobinki jakiegoś innego materiału. Mniejsza jednak z tym, gdyż najważniejszym jest, że dzięki swojej konsystencji świetnie przylega nawet do mocno chropowatych powierzchni a przy tym ich nie brudzi, nie tłuści i generalnie nie pozostawia po sobie żadnych śladów. Jeśli zaś chodzi o część technologiczno – teoretyczną, to swym działaniem Eliminator obejmuje zakres częstotliwości poniżej 100 Hz obniżając wibrację o około 20 dB.

Zgodnie z zaleceniami producenta i wyraźnym przekazem, że Eliminator jest trzecim i zarazem ostatnim etapem w walce z wibracjami w pierwszej kolejności należało zadbać o spełnienie dwój poprzednich warunków. Pierwszym było odizolowanie urządzenia od podłoża / podstawy na jakim stoi. Nie było to trudne, gdyż dziwnym trafem wraz z „cegłą” otrzymaliśmy dwa komplety Thixar Silent Feet Basic (test wkrótce), nóżek-podstawek antywibracyjnych. Czyli możemy w odpowiedniej kratce postawić fistaszka. Drugim etapem było zmniejszenie drgań samej podstawy, czyli mebla na jakim nasz drogocenny sprzęt stoi. Z tym też nie było problemów, gdyż zarówno mój dyżurny stolik Rogoz Audio 4SM3, jak i wykorzystywana w celach demonstracyjno – zajawkowych ciężka jak diabli komoda z litego drewna nijakich skłonności do nawet minimalnego podrygiwania nie wykazywały. Można było zatem przystąpić do głównej ceremonii wieczoru i przy wtórze fanfar umieścić Eliminatora na wyznaczonym uprzednio szczęśliwcy. W moim przypadku było to o tyle łatwe, że do wyboru miałem wzmacniacz i … wzmacniacz, gdyż niestety na używanym źródle a właściwie źródłach (Ayon CD-1sx / Ayon CD-35) niczego kłaść nie należy, no chyba, że ktoś ma ochotę na … grzanki. Ponadto bardzo szybko okazało się, iż największy wpływ Eliminatora słyszalny był w momencie, gdy spoczywał on nad potencjalnym źródłem ewentualnych wibracji, czyli nad transformatorem i tam też każdorazowo lądował.

A zatem czym obecność Eliminatora w systemie się objawia? Ano tym, że brzmienie naszego seta robi się lepsze i to w sposób jednoznaczny, czyli możliwy do zdefiniowania. To nie jest działanie na granicy percepcji i autosugestii, lecz zjawisko nie dość, że prawdziwe, to w dodatku powtarzalne. Chociaż … nie, z tą bezapelacyjnie pozytywnym wpływem jednak przesadziłem, bo znam osoby lubujące się w snującym, zmulonym i bezkształtnym basie a Thixar właśnie z takimi patologiami walczy. „Cegła” bowiem dyscyplinuje, wykonturowuje najniższe składowe, przez co początkowo może wydawać się, że basu jest nieco mniej, by po chwili jednak skonstatować, iż w rzeczywistości jest wręcz na odwrót, gdyż jest go więcej. Paradoks? Niekoniecznie, gdyż sam wolumen poprzez jego ściśnięcie traci na objętości, tracąc swą gąbczastą strukturę a zyskując na gęstości jednocześnie schodzi niżej, lub żeby było bardziej obrazowo staje się mniej rozmazany i nieokreślony w swych najniższych rejestrach. Dokładnie tak samo jak z aktywnie spędzanym w „ciepełku” urlopem. Niby po powrocie ważymy tyle samo, ale zamiast gnuśnieć za biurkiem podgryzając śmieciowe jedzenie całe dni spędzaliśmy na pływaniu, nurkowaniu, grze w siatkówkę, wędrówkach pieszych i rowerowych a nasza dieta bogata jest w cytrusy, ryby i inne zdrowe smakołyki, co przekłada się na to, że coraz bardziej irytująca „oponka” zniknęła i poszła w masę mięśniową.
Żeby poczuć różnicę wcale jednak nie trzeba sięgać po „Khmer” Nilsa Pettera Molværa, gdyż zmiany bez najmniejszych problemów usłyszymy nawet na koncertowym „Pulse” Pink Floyd. To właśnie dzięki „cegle” będziemy w stanie poczuć nomen omen puls zebranych podczas trasy koncertowej tłumów. To taki subsoniczny podkład dający nam poczucie, że nie jesteśmy samotnymi słuchaczami, lecz otaczają nas tysiące innych, równie jak my zakręconych na punkcie muzyki ludzi. W dodatku sam David Gilmour dziwnym trafem potrafi zejść nieco niżej i poczarować głębią barwy swego wokalu, co muszę przyznać wypadło jednoznacznie pozytywnie.
Poprawy nie sposób nie zauważyć również na nagraniach, gdzie to właśnie partia basu stanowi linię przewodnią i szkielet całej kompozycji, jak np. jest w przypadku albumu „Afrodeezia” Marcusa Millera. Precyzja w prezentacji gry lidera, schowane gdzieś w tle smaczki, to wszystko zyskuje na świeżości i namacalności. Jednak nie jest to sztuczne, jak to zwykłem mawiać „samplerowe” wyostrzenie a jedynie poprawienie klarowności, rozdzielczości obrazu dokonywane nie na drodze interpolacji a jedynie poprzez zdjęcie obecnej do tej pory „prawie” transparentnej warstwy zakłóceń i artefaktów. Różnica może i niewielka, ale efekt wyraźnie lepszy.

Doskonale zdaję sobie sprawę, że dla części starającej się twardo stąpać po ziemi populacji dzisiaj opisywane akcesorium stanowi sztandarowy przykład audio voodoo i próbę naciągnięcia naiwnych audiofilów na kolejne, zupełnie niepotrzebne i nic nie dające wydatki. Zanim jednak Ci z Państwa, którzy do powyższej grupy się zaliczają, uznają nas za szarlatanów, bajkopisarzy i ewidentnych naganiaczy niczym legendarny „Mr. Tambourine Man” z piosenki Boba Dylana proponuję mały eksperyment. Posłuchajcie w skupieniu któregoś ze swoich ulubionych utworów a potem na wzmacniaczu (byleby nie lampowym), bądź innym urządzeniu połóżcie jakąś ciężką książkę … np. kucharską i posłuchajcie tego samego co poprzednio utworu jeszcze raz. Jeśli usłyszycie różnicę, to … nie ma za co dziękować i możecie mi uwierzyć, że Thixar Eliminator sprawdzi się w roli eleganckiego uszlachetniacza o niebo lepiej.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx; Accuphase DP-410; Ayon CD-35
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Abyssound ASV-1000
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Constellation Audio Inspiration INTEGRATED 1.0
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Acoustic Zen Twister
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

Zabawa z produktami audio-voodo w brew pozorom ma kilka poziomów szaleństwa. Dlaczego? Dla wielu miłośników muzyki, nawet wydająca się być podstawą synergii systemu, żonglerka kablami czy to zasilającymi, czy kolumnowymi trąca już mocnymi oznakami niezrównoważenia emocjonalnego. Zatem wyobraźcie sobie, co panowie powiedzą, gdy zajmiemy się bardziej podziemnymi akcesoriami, jak wszelkiego rodzaju bezpieczniki, gniazdka sieciowe, podkładki pod kable głośnikowe, czy kolce stabilizujące kolumny. I gdy komuś wydaje się, że większego absurdu od wyartykułowanej przed momentem wyliczanki już nie ma – mówię tutaj o przemyśleniach audio-sceptyków, w dzisiejszym ocierającym się o magię odcinku przyjrzymy się czemuś, co kolokwialnie mówiąc na pierwszy rzut oka jest ciężkim pucem ładnie wykończonego żelastwa a według producenta potrafi wpłynąć na końcowy efekt soniczny naszej układanki. Niemożliwe? Bynajmniej, gdyż mam niebywałą przyjemność zaprosić Was na kilka, dosłownie kilka zdań, o mojej opowiadającej o wpływie na doznania dźwiękowe przygodzie z przybyłą za naszej zachodniej granicy (Niemcy), produkowaną przez firmę THIXAR magiczną kostką „Eliminator”. Kończąc ten intrygujący pod względem tematu akapit powitalny uchylę rąbka tajemnicy i wspomnę jeszcze, iż wspomnianą marką na polskim rynku opiekuje się łódzki CORE TRENDS.

 

  
 
  
 
  

 

Część opisowa produktu z racji prostoty konstrukcji nie będzie zbyt obszerna, gdyż to co otrzymałem do testu, składa się z dwóch niezbyt skomplikowanych wizualnie części. Nośna – wewnętrzna to osiągającą wymiary 14/9 cm, stosunkowo ciężka i żelowo-gumopodobna kostka, do której za pomocą cienkiej warstwy elastycznego spoiwa przytwierdzono okalający całość chromowany płaszcz (końcowy wymiar zewnętrzny – 15/10 cm). Przyznam szczerze, że konsolidacja tych dwóch modułów sprawia, iż produkt oferuje naprawdę sporą, rozdysponowaną pomiędzy dwoma częściami sumaryczną wagę. I właśnie owe dwa płynnie połączone nie bójmy się tego nazwać pospolite, ale jakże szykownie prezentujące się ciężarki przekazując sobie nawzajem poprzez wspomnianą elastyczną masę zebraną z obudowy urządzenia energię szkodliwych rezonansów mają dokonywać wspominanych w opisie producenta cudów sonicznych. Jakich? O tym za moment, gdyż zanim zakończę tę część tekstu, muszę wspomnieć jeszcze o ostatnim szlifie wzorniczym naszej „cegiełki”, jakim jest pięknie wytrawione na dachu produktu logo producenta i transportowa, wyściełana gąbką, schludna, drewniana skrzyneczka.

Zanim rozpocznę uszlachetnianie japońskiego zestawu współpracującymi ze sobą bezwładnymi masami, trzeba zadać sobie pytanie: „Czy i gdzie to ustrojstwo może zadziałać?”. Jeśli nie ma w sobie żadnych emiterów/absorberów pola magnetycznego, jedyną słuszną koncepcją jest używanie tytułowego Eliminatora tuż przy wibrujących wewnątrz obiektach (okolice transformatorów) lub na niezbyt ciężkich urządzeniach. Oczywiście były to rozważania średnio technicznie wykształconego przedstawiciela homo sapiens, co może się mieć nijak do zaleceń konstruktora, dlatego też nie zaszkodzi, jeśli w porywie weny wypożyczycie naszego bohatera i postawicie go na czym dusza zapragnie. Być może coś usłyszycie, ja jednak z racji posiadania sporego wachlarza zdecydowanie lepszych pomysłów na spędzenie wolnego czasu przetestowałem sztabkę w punktach, które rodziły choćby szansę jakiegokolwiek wpływu na dźwięk. Takim to sposobem pierwszym miejscem jaki zaliczyło srebrne mydełko „Fa” był przetwornik cyfrowo-analogowy. Nie będę zbyt oryginalnym, gdy zdradzę, iż lista następujących po sobie produktów była ściśle związana z ich masą ustawiając w dalszej kolejności transport, przedwzmacniacz liniowy i końcówkę mocy. Efekt? Tutaj muszę dorzucić małe wprowadzenie. Chodzi mianowicie o fakt naprawdę bardzo szlifujących, a przez to w niezbyt rozdzielczych systemach ocierających się przysłowiową granicę percepcji zmian sonicznych podczas zastosowania THIXAR’a. Na szczęście, dzięki dopieszczonemu przez lata systemowi Reimyo, dysponuję w miarę dobrze naładowanym pakietem informacji przekazem, dlatego też usłyszałem nieco więcej niż w klubie KAIM artefaktów brzmieniowych. Nie, nie była to nawałnica zmian, tylko solidniejsze pokazanie tego, co udało się wyłuskać wspólnie z kolegami. A co to takiego? Kolokwialnie mówiąc przekaz stawał się nieco bardziej dociążony. Tylko nie odbierzcie tego, jako pochodnej położenia ciężaru na obudowie – to byłaby z Waszej strony nieuprawniona złośliwość, tylko chodzi mi o zwiększenie udziału zakresu niskiego środka i basu w dobiegających do mnie frazach nutowych. Co ważne, gdy w klubie zmiany w perkusji był jedynym wychwytywanym niuansem, to u mnie przekonałem się, że zyskuje na tym również niski wokal. To zaś powodowało, że muzyka w mojej samotni stawała się jakby dosadniejsza i bardziej stawiająca na pierwszy plan. Nie, żeby bardzo cierpiał na tym oddech wirtualnej sceny, ale wyraźnie odczuwałam, że wokalista – w tej roli wystąpił John Potter w kompilacji „Being Dufay” stawał się nieco bardziej uprzywilejowany. Owszem, wszelkie elektroniczne przestery i niskie pomruki tego projektu – tak tak, z tej strony Kaimowicze J. Pottera jeszcze nie znają – także na tym coś utargowały, ale chyba dlatego, że John był front menem, przez to jawił się jako główny biorca efektów użycia mieniącej się srebrem płaszczki. Co ciekawe, działo się tak mimo, że był artystą „gardłowym” opisywanej sesji, co jego kolegę Ambrose Fiedl’a obsługującego instrumentarium klawiszowe spychało do roli akompaniatora. I tak prawdę mówiąc, każda zmiana repertuaru przynosiła podobne odczucia z tą tylko przywarą, że im gorszy materiał źródłowy, tym mniej zmian było słychać. Kończąc tę pachnącą wytykaniem palcami recenzję dodam, że im dalej w las, czyli im cięższy produkt swymi walorami Thixar osaczał, jego wpływ malał i gdy już przy pre sprawa poprawy przez niego brzmienia mocno osłabła, to podczas występów na końcówce mocy powiedział pas. Puenta? Tak jak wspomniałem, ciężar urządzenia miał tutaj chyba największą rolę. Mój DAC waży ok. 6 kilogramów i gdy do stolika przydusił go ważący prawie połowę jego masy Niemiec, bez problemu Japończyk zaczął śpiewać, a gdy reszta konkurentów zbliżała się do postury Mariusza Pudzianowskiego, sprawa zaczynała się rozmywać. Owszem, podczas rozpatrywania za i przeciw działania takiego produktu należy wziąć dodatkowo pod uwagę temat dobrego wygaszania wibracji przeze samo korzystające z jego usług urządzenia. Jednak ten temat był zbyt rozległy i już w zarodku jego pojawienia się na wokandzie najzwyczajniej w świecie go zarzuciłem. Czy będą dogłębniejsze i dłuższe opisy wprowadzanych zmian? Niestety mając dla Was dużą dozę szacunku nie zabrnę aż tak daleko i na tych kilku strofach pozwolę sobie zakończyć nasza pogadankę, a to być może skusi Was do osobistego wgryzienia się w najdrobniejsze niuanse. Decyzja należy do Was.

Nie wiem, czy tym tekstem zachęciłem kogoś do zabawy z Thixar’em Eliminator, jednak to co usłyszałem, dla wielu może być ciekawą przygodą. Powiem więcej, to może być ostatnim dotknięciem systemu w kierunku jego pełnej synergii. Ale powtarzam, dotknięcie, a nie naładowanie anorektyka sterydami. Dlaczego tak to artykułuję? Nie, żebym profilaktycznie się bronił, tylko to, co napisałem, naprawdę jest kosmetyką i to przez duże „K”. Owszem dla jednych wartą zachodu, a dla innych nie. Dlatego tylko osobisty kontakt może odpowiedzieć, czy producent mówi prawdę, czy mami nas pięknymi słówkami i czy w ogóle gra jest warta świeczki. Ja jednak wiem jedno, wypożyczając Eliminatora na testy nic na tym nie tracicie.

Jacek Pazio

Dystrybucja: CORE trends 
Cena:  1786 PLN

Dane techniczne:
Wymiary (SxWxG): 150x100x25 mm
Waga: 1,6 kg

 System wykorzystywany w teście:
– Odtwarzacz CD: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX Limited
– Przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– Końcówka mocy Reimyo: KAP – 777
– Kolumny:  TRENNER & FRIEDL “ISIS”
– Kable głośnikowe: TRELLURIUM Q Silver Diamond
– IC XLR:  TELLURIUM Q Silver Diamond
– IC cyfrowy: Harmonix HS 102
– Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Hijiri Nagomi, Furutech NanoFlux – NCF
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix Beauty Tone Milion Maestro, Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, Stillpoints ”ULTRA MINI” 
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

http://soundrebels.com/

Udostępnij

Zostaw komentarz