YG Acoustics Carmel 2. Carmel, ascent to Olympus

Opinia 1

Jak doskonale zdajecie sobie sprawę, brzmienie systemu audio w większości przypadków determinowane jest przez ich ostatnie ogniwo, czyli zespoły głośnikowe. Nie sądzę, aby przeciw takiemu twierdzeniu ktoś próbował oponować, jednak ubijając jakiekolwiek dywagacje w zarodku przywołam pierwsze z brzegu, całkowicie różniące się założeniami konstrukcyjnymi, a co za tym idzie końcowym efektem sonicznym propozycje, jak choćby niemiecki Avantgarde Acoustic, czy angielski Harbeth. To są tak odległe brzmieniowo produkty, że praktycznie nie ma szans na pomyłkę w ich określeniu już po kilku taktach muzyki. Ale nie mam zamiaru rozprawiać o skrajnie różnych sposobach dojścia do tego samego, czyli prawdy o świecie dźwięku, tylko omijając awanturogenną strefę wyższości poszczególnych świąt nad sobą skupić się na ostatnio bardzo często wykorzystywanym w ich produkcji budulcu. O co chodzi? O nic innego, jak coraz popularniejsze aluminium. Owszem, to znacznie podraża koszty wytwarzania, a i sama idea użycia tego materiału ma tyle samo zwolenników co przeciwników, ale nie zmienia to jednak faktu, iż trend jest znaczący. I powiem Wam, po kilku pozytywnie wypadających spotkaniach z poczciwym „allu” w kwestii obudowy mimo posiadania kolumn z fornirowanej egzotycznym drewnem sklejki coraz bardziej się do niego przekonuję. Puentując ten naprowadzający na temat ostatnimi czasy modnego pośród konstruktorów kolumn zimnego w kontakcie organoleptycznym materiału wstępniak chyba nikogo nie zaskoczę, gdy oznajmię, iż naszym dzisiejszym bohaterem będą pochodzące ze Stanów Zjednoczonych zespoły głośnikowe ukrywającej się pod nazwą marki YG Acoustics, która będąc orędownikiem wspomnianego „alu” za sprawą modelu CARMEL 2 postanowiła przełamać pierwsze lody na naszym rynku. Rzeczony zestaw pojawił się w redakcji za sprawą Łódzkiego dystrybutora Core Trends.

 

  
 
  
 
  
 
  
 
  
 
  

 

Rozpoczynając opis brzmienia muszę wszystkich ostrzec, że gdy zdecydujemy się na przymiarkę do prezentowanych dzisiaj Carmeli, w momencie przesiadki z grających dużym wolumenem kolumn musimy uzbroić się w akomodacyjną cierpliwość. Nie chodzi o to, że grają słabo (wręcz przeciwnie), tylko będąc rozbudowanymi monitorami są na tyle szybkie i pełne mikro-dynamiki, że pierwszym co rzuca się w uszy jest wrażenie ich anoreksji, co w kontekście mierzenia sił na zamiary bardzo je krzywdzi. Oczywiście nie muszę się przyznawać, iż mój wygłoszony przed momentem apel jest konsekwencją osobistych zaskoczeń, dlatego też będąc spokojnym o Wasze podejścia testowe skreślę kilka linijek ciekawych dla mnie spostrzeżeń. Wpinając w swój tor produkt marki YG Acoustics natychmiast przenosimy się w monitorowy świat budowania sceny dźwiękowej. I nie chodzi tutaj o problemy z nagłośnieniem wielkiego (35 m) salonu, tylko zarezerwowaną dla małych kolumn umiejętność przeniesienia nas prawie jeden do jeden w oddaniu pozycjonowania źródeł pozornych z jej szerokością i głębokością włącznie. Oczywiście, to nie zawsze jest standard, gdyż nawet najprostsze rozwiązania można źle zaprojektować, ale co najmniej dobry produkt z działu monitorów w tym aspekcie przez dużą kolumnę jest ciężki do pobicia. Poruszając wątek docelowej kubatury YG spokojnie mogę powiedzieć, że gdy w zależności od repertuary czasem bywało różnie, to już przy dwudziestu metrach są w stanie wygenerować bardzo ciekawy energetycznie spektakl muzyczny. To nadal nie będzie masywna ściana dźwięku, ale bardzo dobrze rysowane niskie tony znajdą oparcie w goszczącym je pomieszczeniu, co wraz z ich rozdzielczością z pewnością spowoduje mimowolny uśmiech na twarzy słuchacza. Niestety kochających tak zwaną „łunę” basu, czyli popularną bułę w dolnym rejestrze muszę zasmucić, gdyż obudowa zamknięta i firmowe strojenie zwrotnicy z założenia konstrukcyjnego nie pozwolą do tego dopuścić. To zaś oznacza, że testowane czarne damy są dla bardzo osłuchanych, a przez to wiedzących czego oczekiwać od dobrego brzmienia melomanów, a nie młodych adeptów bezwiednej, często przypominającej źle nagłośnione koncerty rockowe nawałnicy ogłuszających słuchacza artefaktów. Ja powiem jedno, mimo iż podczas mojego starcia dolny zakres było o połowę mniej masywny od codziennego, z dwojga złego wolę wyrafinowany minimalizm, niż lejące się po podłodze niekontrolowane ruchy sejsmiczne. I to wszystko odnoszę do słuchania dwójek w z założenia za wielkim pomieszczeniu. A co byłoby w pokoju 16 metrowym? Sami zgadnijcie. Jest jednak jeden problem,  niestety do takiego odbioru dolnego zakresu trzeba emocjonalnie dorosnąć. Gdy wiemy, jak zachowuje się dół pasma akustycznego, przyszedł czas na średnicę. Ta w domenie wypełnienia daje się odczuć jako bardzo masywna, a czasem nawet ze wskazaniem zbyt masywną. Moje spostrzeżenia są oczywiście lekko wyostrzone, ale robię to w celach pełnego pakietu informacji, a nie pokazywania, że moje jest na wierzchu. Tym bardziej, że taka prezentacja z jednym małym „ale” bardzo mi się podobała. O co chodzi? O poziom temperatury barwowej  na scenie. W swoim dążeniu do przyjemności podczas słuchania muzyki stawiam na bardzo kolorowy z naciskiem na ciepły dźwięk, tymczasem wykonane z aluminium membrany, przy niesamowitej rozdzielczości i szybkości oddania nawet najdrobniejszych niuansów każdej nuty wprowadzały do dźwięku coś na kształt wyrafinowanego „chłodu” Chłodu, który nie był jakimś nie dającym się przejść obok niego demonem zła, tylko czymś, co po skorygowaniu w oczekiwaną stronę zapewniłoby prezentowanym kolumnom trafienie w przysłowiową dziesiątkę. Ale zaznaczam, dla wielu jestem niepoprawnym wielbicielem koloru, dlatego przepuście moje informacje przez sito pewnego zaplanowanego ukierunkowania moich oczekiwań. Wieńcząc miting przez całość pasma akustycznego chciałbym przyjrzeć się wysokim tonom. I tutaj kolejne pozytywne zaskoczenie. Podobnie do odbioru kolumn w całości pierwsze utwory zdradzały lekki niedosyt w czytelności iskierek blach perkusji. Ale nie było to spowodowane jakimkolwiek zadymieniem, czy przyciemnieniem sceny muzycznej, tylko skutkiem użycia do produkcji membran aksamitnego dźwiękowo jedwabiu. To zaś sprawiało, że otaczające muzyków tło bez próby doświetlania artystów przez cały czas było zdecydowanie ciemniejsze, a gdy wymagał tego zapisany na srebrnym krążku wsad nutowy otrzymywałem natychmiastowy rozbłysk niczym odpalane pod Pałacem Kultury w Warszawie sztuczne ognie Jurka Owsiaka użytych w danym momencie perkusionaliów. Jak wynika z dotychczasowej spowiedzi, kilka aspektów brzmieniowych kolumn zza wielkiej wody w początkowej fazie słuchania potrafiło mi doskwierać. Ale skłamał bym, gdybym nie zeznał, że tak intrygujących paczek dawno już nie słyszałem. Teoretycznie wszędzie miały braki, jednak po zdroworozsądkowym podejściu do tematu okazywało się, że wszelkie naginanie ich umiejętności do moich preferencji raczej by im zaszkodziły  niż pomogły i właśnie to jak one grają, a nie jak ja bym chciał, dla wielu z Was będzie ich największą zaletą. Powiem więcej, jestem bardzo ciekawy, a przy tym zaniepokojony, co będzie, jak trafią do mnie starsze trójdrożne siostry. Na szczęście to temat na przyszłość, dlatego dla spokoju ducha zarzucam wszelkie dywagacje. Wracając do testowej rzeczywistości nie będę opisywał poszczególnych spotkań płytowych tego procesu recenzenckiego. Powód? Powiem tak. Wszelka prezentowana przez projekt YG Acoustics  Carmel 2 muzyka po odpowiednim ustawieniu oczekiwań do możliwości konstrukcji wypadała co najmniej dobrze, a w większości przypadków bardzo dobrze. Idźmy dalej. Przywołane wcześniej, mogące być dla kogoś drobnym problemem podczas decyzji zakupowej aspekty brzmieniowe często były tylko marginalne np. niedostatki w basie w muzyce dawnej, czy ciężar i chłód średnicy w repertuarze rockowym. Wiadomym jest, że gdy ktoś oczekuje masywnej ściany dźwięku, będąc odpowiedzialnym poszuka gdzie indziej. Ale bez względu na Wasze upodobania, już posiadanie mniejszego niż mój pokoju odsłuchowego nawet nie powiem, że może, tylko na pewno bardzo mocno przeniesie balans tonalny w stronę dociążenia przełomu basu i średnicy, a wtedy nie chciałbym być w skórze delikwenta, który postanowił zmierzyć się z Amerykankami tylko dla zabawy. Niestety w momencie możliwości wygenerowania odpowiedniej ilości środków płatniczych może to być rasowy szach mat.

Ta potyczka już na starcie pachniała wielką niewiadomą. Ale nie myślcie, że swoje przypuszczenia kierowałem w stronę zachwytów. Wręcz przeciwnie, raczej spektakularnej porażki. Co ciekawe, przez cały czas opisując Wam ich wartości soniczne narzekałem na oszczędne niskie tony i górę, by w końcu przyczepić się do najważniejszego dla ucha osobnika homo sapiens pasma średniotonowego. Ale uwierzcie mi, mimo takiego odbioru, owe spotkanie będę wspominał w bardzo pozytywnym świetle. Mało tego, poznawszy jakość generowanego przez Carmele z pozoru oszczędnego basu, jako użytkownik wielkich miednic do oddania prawdy o tym paśmie w momencie posłuchania kolumn trójdrożnych opisywanej stajni bałbym się o byt Trennerów w systemie odniesienia. A gdyby jakimś trafem nastąpiła roszada sprzętowa, sądzę, że z pełnym powodzeniem powalczyłbym o ciepło w przekazie muzycznym, a takie wyznania wielbiciela barwy chyba o czymś świadczą. Zatem, zbierając wszelkie za i przeciw naszych bohaterek z jednej strony z pełną świadomością zachęcam wszystkich do przekonania się o walorach sonicznych karmelowych kolumn, ale z drugiej lojalnie strony ostrzegam, drogi powrotnej może nie być.

Jacek Pazio

Opinia 2

Pomimo ostatnich zawirowań w Białym Domu i dość radykalnej zmiany nastrojów społecznych Stany Zjednoczone dla większości populacji naszego globu nadal jawią się jako kraj wielkich możliwości. Zresztą owa wielkość dotyczy nie tylko możliwości, co tak naprawdę wszystkiego, co z U.S.A się kojarzy. Począwszy od ubraniowej rozmiarówki, poprzez samochody, autostrady na hamburgerach i stekach skończywszy. Podobne mniemanie wydaje się być powszechnym również na naszym – audiofilskim podwórku. Przecież patrząc na Wilsony, Levinsony, Krelle, Passy, etc. już na pierwszy rzut oka widać, że projektujący je twórcy niespecjalnie dążyli do minimalizmu skupiając się głównie na osiągach i swoistej, niejako wrodzonej – natywnej monumentalności.  Amerykańskie znaczy duże, bądź bardzo duże i oczywiście ciężkie. Tymczasem dzisiejsi goście, nad którymi dosłownie już za chwilkę zacznę się pastwić niejako przeczą obiegowym opiniom, wystawiając nasze przyzwyczajenia na nie lada próbę. Co prawda na swoją obronę mogą użyć argumentu, że w ich żyłach, za sprawą właściciela marki – Yoava Gevy, płynie tak naprawdę spora domieszka izraelskiej krwi, ale fakt pozostaje faktem a z faktami, podobnie jak z żoną, dyskutować nie sposób. Mowa bowiem o otwierających ofertę YG Acoustics kolumnach Carmel 2, które dzięki uprzejmości polskiego dystrybutora – łódzkiego CORE trends zawitały w naszych skromnych progach.

 

  
 
  
 
  
 
  
 
  

 

Już podczas zajawkowej fotorelacji z unboxingu mogliście się Państwo na własne oczy przekonać, że Carmelki to zaskakująco filigranowe kolumienki. Owe wrażenie potęguje dodatkowo fakt prezentowania ich na tle naszych redakcyjnych ISISów. Mniejsza jednak o gabaryty, gdyż wbrew pozorom wcale nie mamy do czynienia z produktem z segmentu entry-level, lecz z rasowymi, high-endowymi podłogówkami dedykowanymi wszystkim tym, którzy czy to z własnego wyboru, czy innych – zewnętrznych powodów nie dysponują 50-cio i więcej metrowymi salonami, lecz swoje hobby kultywują w zdecydowanie mniejszych metrażach. Może z pozoru wydawać się to dziwne, lecz popyt na tego typu konstrukcje zauważalnie rośnie a YG z Carmelami 2 jedynie to zapotrzebowanie zaspakaja.
Jak zdążyłem już nadmienić tytułowe kolumny są po prostu niewielkie i przeuroczo zgrabne. Przy zaledwie metrze wzrostu nie prezentują się jednak skromnie i zgrzebnie, lecz elegancko i wręcz luksusowo. Spora w tym zasługa budulca, jakiego użyto do ich obudów, gdyż zamiast konwencjonalnego MDFu, bądź sklejki posłużono się obrabianym z chirurgiczną precyzją i anodowanym na czarno aluminium. Dzięki odpowiedniemu ukształtowaniu i grubości ścian sięgającej nawet 35 mm konstruktorom udało się całkowicie wyeliminować wytłumienie wewnętrzne a całość podjętych działań wpisać do firmowego słownika nomenklatury jako FocusedElimination. To zresztą dopiero początek zaimplementowanych w Carmelach  rozwiązań i patentów. Pomimo pozornej prostoty i wzorniczego minimalizmu najmniejszych YG warto mieć bowiem świadomość o rzeczywistym poziomie ich skomplikowania i zaskakującej pracochłonności. Otóż do ich powstania konieczne jest użycie ponad tysiąca (1000!) elementów i  … 34 godziny pracy wyspecjalizowanych obrabiarek CNC, tłoczenia, czy nawijania cewek. A właśnie skoro przy cewkach jesteśmy, to warto wspomnieć kolejne autorskie rozwiązanie, czyli technikę ToroAir, w której YG wykonuje do swoich kolumn toroidalne cewki o rdzeniach wymuskanych na maszynach CNC. Jakby tego było mało ich cechą charakterystyczną (cewek, nie obrabiarek) jest wyeliminowanie wpływu na pozostałe elementy zwrotnic, których też nie omieszkano odpowiednio sygnować mianem DualCoherent, czyli płaskiej odpowiedzi częstotliwościowej przy spójnej fazie.
YG we własnym zakresie wykonuje również głośniki średnio i nisko-średniotonowe. Powstają one w ramach procesu BilletCore z grubych płatów aluminium lotniczego (6061-T651), z których, w przeciwieństwie do z reguły wytłaczanych konstrukcji konkurencyjnych, frezuje się (z dokładnością do 20 mikronów) jednorodny stożek membrany. Choć przetworniki wysokotonowe pochodzą od Scan Speaka, to tak naprawdę je również można uznać za autorskie rozwiązanie Amerykanów, gdyż zarówno napęd, jak i mocowanie wykonywane są przez YG, gdzie wzbogacane są o niewielka tubkę – soczewkę akustyczną a całość ochrzczono mianem techniki ForgeCore.
Mamy zatem do czynienia z klasycznym układem dwudrożnym pracującym w dość niewielkiej pojemności i w dodatku bez wspomagania najniższych składowych. Tak, tak Carmelki są konstrukcjami zamkniętymi, więc z jednej strony powinno dać się je w miarę łatwo ustawić a z drugiej należy się liczyć z oczywistymi ograniczeniami rozciągnięcia reprodukowanego pasma akustycznego. Jednak to tylko teoria a kończąc opis zagadnień wizualno – technologicznych pragnę jedynie nadmienić, że użytkownicy do dyspozycji otrzymują umieszczone tuż nad podstawą solidne, podwójne terminale głośnikowe i uroczą poprzeczkę stanowiącą nad wyraz iluzoryczne zabezpieczenie mid-woofera.

Uczciwie przyznam, że kiedy pierwszy raz zobaczyłem Carmele w OPOSie (Oficjalnym Pomieszczeniu Odsłuchowym Soundrebels) miałem poważne obawy, czy te maluchy podołają ponad 35-cio metrowemu oktagonowi i czy przypadkiem nie będziemy musieli ich wnosić do naszej pierwotnej, ulokowanej w „wieży” szesnastometrowej samotni. Dlatego też w pierwszej kolejności postanowiłem, że najpierw zrobię im kilka zdjęć, włączę coś niezobowiązującego a potem się zobaczy. W tzw. międzyczasie, korzystając z nadarzającej się okazji firmowe kolce i dedykowane im podstawki zastąpiłem platformami Townshend Audio Seismic Isolation Podium. Doprawdy trudno mi powiedzieć, czy to za sprawą powyższego akcesorium, czy też ewidentnego wpasowania się w moje gusta, ale już od pierwszych taktów „Tutu” Milesa Davisa precyzja i rozdzielczość niezwykle naturalnie zespolone z ciemną i ewidentnie karmelową muzykalnością po prostu mnie urzekły. Szukając analogii mógłbym powiedzieć, że było to coś na kształt nieco przeskalowanych, fenomenalnych cech B&W 802 D3 okraszonych odrobiną ciepła, słodyczy i nieco przyciemnionym balansie tonalnym. Biorąc jednak od uwagę „delikatną” różnicę gabarytów obydwu konstrukcji warto mieć na uwadze oczywiste obcięcie najniższych składowych w amerykańskich kolumnach. Z jednej strony takie zjawisko można uznać za ewidentne odstępstwo od umownej pełnopasmowości, lecz z drugiej warto docenić finezję z jaką z owym oczywistym i wynikającym z praw fizyki ograniczeniem sobie poradzono. Zamiast bowiem ratować się bassreflexem i iść na ilość a nie jakość YG wybrało opcję trudniejszą, pozornie mniej atrakcyjną, lecz na dłuższa metę o wiele bardziej finezyjną i wyrafinowaną, co z pewności docenią bardziej wymagający i osłuchani odbiorcy. Carmele nie próbują zatem grać tego czego nie potrafią, czyli najniższego basu, lecz to, z czym sobie radzą grają w sposób absolutnie, bezdyskusyjnie rewelacyjny i referencyjny. Mamy zatem zatykającą dech w piersiach natychmiastowość, laboratoryjną precyzję w umiejscawianiu na wirtualnej scenie źródeł pozornych i cechę tożsamą najlepszym monitorom – całkowite zniknie z pomieszczenia odsłuchowego. Włączmy płytę, siadamy w ulubionym fotelu i wraz z pierwszymi taktami następuje dematerializacja kolumn. Oczywiście nadal możemy się w nie niczym wół w malowane wrota wpatrywać, ale konia z rzędem temu, komu uda się zlokalizować nawet najmniejszy dźwięk z nich dobiegający. Słyszymy je zza kolumn, z ich boków, czy nawet przed nimi, jednak same YG wydają się milczeć jak zaklęte, jakby zdecydowanie bardziej zaawansowana cywilizacja zafundowała nam holograficzną projekcję nieobecnych w pokoju kolumn a cały spektakl muzyczny odbywał się na zasadzie transmisji podprogowej. Krótko mówiąc słyszymy dźwięki i bez najmniejszego trudu jesteśmy w stanie zlokalizować, wskazać z dokładnością do centymetra, ich źródła pozorne, jednak ani razu nie znajdą się one w samych kolumnach.
Skoro wspominałem o basie, a raczej jego limitacji z pewnością zastanawiają się Państwo jak to ograniczenie wpływa na balans tonalny tytułowych kolumn. Cóż, z ręką na sercu przyznam, że nijak, gdyż dosłownie kilkadziesiąt minut po przesiadce z ISISów przestałem zwracać na to uwagę. Skoro bowiem trąbka Milesa brzmiała tak, jakby Czarny Książę specjalnie pofatygował się do nas z zaświatów i wygrywał swoje mistrzowskie frazy z nadzieją graniczącą z pewnością, że po solówce, bądź dwóch i jemu nalejemy szklaneczkę płynnego ognia z Isay a bas Marcusa Millera nie tylko nie pozostawiał niedosytu, co przykuwał uwagę bogactwem wybrzmień, to czegóż chcieć więcej. Podobnie sprawy się miały na nieco gęściej zaaranżowanym materiale – „Afro Bossa” Duke’a Ellingtona i Jego Orkiestry, gdzie bez najmniejszego problemu można było śledzić nie tylko główną linię melodyczną, co wirtuozerskie partie perkusjonaliów i innych instrumentów. Nie miało to jednak nic a nic wspólnego z bezduszną wiwisekcją i rozbijaniem na atomy poszczególnych fraz i dźwięków, lecz prezentowanie całości, jako nierozerwalnej i homogenicznej całości właśnie, lecz z widocznymi jak na dłoni wszelkimi niuansami i smaczkami. To tak jakbyśmy otrzymali od losu przepięknie oszlifowany, najwyższej czystości bursztyn z zatopionym weń, przed milionami lat, przodkiem współczesnych komarów. Niby środowisko w jakim zamarł na wieki antyczny owad nie jest bezbarwne a jednak jesteśmy, dzięki wspomnianej niezmąconej, krystalicznej przejrzystości dostrzec najdrobniejszy detal jego budowy.
Idąc nieco dalej w kierunku bardziej zadziornego i szorstkiego zarazem grania nie mogłem odmówić sobie przyjemności sięgnięcia po album „Skin Deep” Buddy’ego Guy’a, na którym znalazły się przepiękne, płynące z głębi serca bluesy. Może nie jest to ani zbyt skomplikowany, ani tym bardziej wymagający od słuchacza skupienia materiał, lecz w tym wypadku wcale nie chodzi o cyzelowanie każdego dźwięku, dorabianie ornamentyki tylko po to by była, lecz grę i śpiewnie, dla samego siebie, dla słuchaczy, dla przyjemności i pozytywnych emocji. I YG właśnie ten ładunek emocjonalny nie tylko oddają, co dodatkowo intensyfikują, jednak nie poprzez sztuczne powiększanie i iście hollywoodzką spektakularność, z czym z reguły kojarzone są audiofilskie produkty zza wielkiej wody, lecz poprzez wierność oryginałowi, zachowanie właściwych proporcji i całkowity brak efekciarstwa.

Kolejna recenzja i kolejny przykład na to, że skojarzenia i stereotypy można sobie co najwyżej w buty wsadzić. Po słuchawkach grających jak najdroższe kolumny (Audeze LCD-4) i transporcie plików (Lumin U1) mogącym swą analogowością brzmienia zdeklasować niejeden gramofon przyszła pora na kolumny, które zgodnie ze swoim pochodzeniem powinny nie tylko przytłaczać swymi gabarytami, co wręcz wgniatać w fotel potęgą brzmienia. Tymczasem otrzymujemy filigranowe podłogówki świetnie odnajdujące się nie tylko w polskich, co angielskich i japońskich realiach metrażowych a przy tym w sposób całkowicie bezpardonowy uzależniające swym wyrafinowaniem. Oczywiście zdawać sobie należy sprawę, że YG Acoustics Carmel 2 nie są dla każdego i nie zagrają w każdym pomieszczeniu, jeśli jednak z adekwatną do ich ceny i drzemiącego w nich potencjału atencją podejdziemy do tematu, to szanse, iż staną się one nieprzemijającym źródłem naszych muzycznych doznań są więcej niż znaczne. Dlatego też, mając ochotę ulżyć własnemu kontu i uwolnić je od brzemienia ponad 120 000 PLN umówcie się Państwo z dystrybutorem na prezentację Carmeli 2 w Waszych domostwach a bardzo możliwe, że nowe kolumny w tym roku będziecie mieli jeszcze przed majowym długim weekendem. Czego oczywiście szczerze i z głębi serca Wam życzę.

Marcin Olszewski

Dystrybucja: CORE trends
Cena:  125 643 PLN

Dane techniczne:
Typ: 2-drożny, obudowa zamknięta
Głośnik wysokotonowy: 1 szt., kopułka o średnicy 25 mm, technologia ForgeCore™
Głośnik niskotonowy: 1 szt., membrana aluminiowa o średnicy 7″ (175 mm), technologia BilletCore™
Pasmo przenoszenia (użyteczne): 32 Hz – 40 kHz
Odchyłka:
±2 dB w paśmie przenoszenia
±5° relatywnej fazy w paśmie przenoszenia
Punkt podziału: 1,75 kHz
Skuteczność: 87 dB/2,83 V/1 m (2π bezechowa)
Impedancja nominalna: 4 Ω (3,5 Ω minimum)
Wymiary (W x S x G): 1030 x 230 x 310 mm
Waga: 34 kg/szt.

System wykorzystywany w teście:
– źródło: Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX Limited
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny:  Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Harmonix SLC, Harmonix Exquisite EXQ, Transparent OPUS
IC RCA: Hijri „Milon”
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF, Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH, Townshend Audio Seismic Podium
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

http://soundrebels.com/

Share this

Leave a comment