Audionet DNA I. Discreet charm of integration

Opinia 1

Pomimo całej swej niezaprzeczalnej ekskluzywności i w większości przypadków silnie uzależniających walorów sonicznych dzielone wzmocnienie ma również pewne może nie wady, co nazwijmy to eufemistycznie cienie. Chodzi nie tylko o gabaryty, lecz i związane z koniecznością dodatkowego okablowania czasem równie bolesne co sam zakup „dzielonki” koszty. Można co prawda wdrożyć w życie plan awaryjny i przynajmniej jeśli chodzi o „druty” ciąć koszty, ale patrząc na powyższe zagadnienie czysto obiektywnie efekt będzie podobny jak byśmy kupili sobie Mustanga Shelby GT350 i kurczowo trzymali się rygorystycznych zasad ecodrivingu. Niby można, pytanie tylko po co, skoro taką samą, frajdę z jazdy zapewni nam Nissan Leaf. Wróćmy jednak na nasze podwórko, czyli tematyki audio. Jeśli bowiem w drodze chociażby wstępnej analizy własnych oczekiwań dojdziemy do wniosku, że do pełni szczęścia w zupełności wystarczy nam możliwie wyśrubowana pod względem brzmieniowym i prądowym integra to bardzo szybko okaże się, że wybór dostępnych na rynku propozycji może przyprawić o prawdziwy zawrót głowy.  Aby się o tym empirycznie przekonać postanowiliśmy z Jackiem zapuścić wici i zaledwie w ciągu kilku ostatnich tygodni mieliśmy u siebie cztery, stanowiące całkiem niezły przekrój przez interesujący nas segment konstrukcje z przedziału od ok. 20 000 PLN do niemalże 100 000 PLN. Cóż zatem do nas trafiło? Rodzimy Abyssound ASA-1600, powracający po dłuższej nieobecności na polskich półkach Audionet z modelem DNA I, szczytowa NuVista 800 Musical Fidelity i siejący postrach Gryphon Diablo 300 w najbogatszej wersji. Słowem do wyboru, do koloru, lub jak kto woli … osiołkowi w żłobie dano a tuż za miedzą czai się jeszcze jedna wielce urodziwa bstyjka, ale na razie o niej nic więcej nie napiszę. Jeśli w tym momencie zastanawiają się Państwo według jakiego klucza wytypowaliśmy model otwierający cykl nadchodzących testów, to nie trzymając Was dłużej w niepewności pragnę poinformować, że nie chcąc być posądzonymi o kumoterstwo czy wręcz nepotyzm, albo o zbytni nacisk na monumentalność (przynajmniej pod względem gabarytów) zdecydowaliśmy się na ulokowanego mniej więcej w środku stawki Audioneta DNA I.

 

Audionet DNA I Audionet DNA I Audionet DNA I
 
Audionet DNA I Audionet DNA I Audionet DNA I
 
Opis dzisiejszego bohatera zacznę nie od zwyczajowych wrażeń organoleptycznych, lecz od dokonanej przez samego producenta jego kategoryzacji. Otóż zaglądając do zakładki ze wzmacniaczami zintegrowanymi niemieckiej manufaktury DNA I tam nie znajdziemy. Czyżby zatem był to model tak nowy, że jeszcze webmaster nie zdążył zaktualizować kilku plików na firmowym serwerze, czy też już wycofany a rodzimy dystrybutor jedynie próbuje możliwie szybko uszczuplić własne stany magazynowe? Ani to, ani to drodzy Państwo. DNA należy bowiem szukać w … komponentach sieciowych (Network components) wśród  „gołych” i mniej, bądź bardziej obudowanych dodatkowymi funkcjami streamerów. Zasadnym zatem wydaje się pytanie, czy w takim razie mamy do czynienia z integrą posiadającą zdolności obsługi plików po sieci, czyli coraz popularniejszym typem urządzeń będących sobie sterem, żeglarzem, okrętem, czy też zamplifikowanym streamerem w stylu Lumina M1. Jednak na odpowiedź trzeba będzie przynajmniej do końca niniejszej recenzji poczekać.

Sam DNA I, jak na urządzenie wycenione w okolicach 35 kPLN prezentuje się dość niepozornie, choć nie sposób uznać je za ponadczasowy i uniwersalny przykład nigdy niestarzejącej się elegancji. Proste formy, zero udziwnień i wystrzeganie się wszelakich ekstrawagancji dobrze rokują na przyszłość. Prosty i minimalistyczny front wykonany z grubego płata szczotkowanego aluminium zdobią jedynie cztery symetrycznie rozmieszczone na wytyczonej przez delikatne nacięcie osi pólkuliste przyciski i centralnie ulokowany niewielki prostokątny wyświetlacz., pod którym znalazło się jeszcze miejsce na oczko czujnika IR. Jeśli chodzi o kolorystykę, to ekipa z Bochum pozwala na pewne dostosowanie wyglądu finalnego swoich produktów do preferencji odbiorcy. Do wyboru jest bowiem nie tylko czerń i naturalne srebro płyty czołowej, lecz również umaszczenie samego displaya, które oferowane jest w wariancie błękitnym i rubinowym. Stosowne wizualizacje dostępne są na firmowej stronie, gdzie za pomocą dwóch suwaków można sobie „na sucho” przetestować wszystkie cztery kombinacje. Mała rzecz a cieszy.
Ściana tylna tylko podtrzymuje dotychczasowe pozytywne wrażenie. Spokój, porządek i budzące zaufanie ekskluzywne, markowe detale. Do dyspozycji otrzymujemy bowiem wyodrębnioną sekcję pięciu wejść cyfrowych z dwoma portami USB, gniazdem koaksjalnym, optycznym, portem Ethernet (RJ45) i gwintem do anteny dedykowanej transmisji bezprzewodowej. Tuż pod nimi ulokowano trzy pary symetrycznie ułożonych złoconych wejść analogowych RCA, oraz parę bezpośrednich, również pokrytych szlachetnym kruszcem wyjść z przedwzmacniacza. Miłym zaskoczeniem jest widok gniazda słuchawkowego (nie szpeci frontu) i zacisk uziemienia, który z pewnością się przyda w momencie, gdy zapragniemy wzbogacić naszą integrę o moduł phonostage’a. Komunikację systemową zapewniają Audionet Link i gniazdo RS232 do wpięcia wzmacniacza w system domowej inteligencji i centralnego sterowania. Wyłącznik główny zintegrowano z gniazdem zasilającym, więc spokojnie możemy uznać, że tytułowy bohater powinien cały czas pozostawać pod prądem a jeśli nie jest używany to w trybie stand by. Na deser zostawiłem terminale głośnikowe, które choć pojedyncze prezentują się po prostu wybornie. Zamiast coraz popularniejszych zabezpieczonych kołnierzami bubli praktycznie uniemożliwiających, bądź w najlepszym razie mocno utrudniających aplikację zakonfekcjonowanych widełkami przewodów zdecydowano się na łączące solidność z iście biżuteryjnym satynowym designem rodowane Furutechy FP-803.
W środku, dzięki mocno ażurowej płycie górnej sporo widać nawet bez rozkręcania, też sporo się dzieje. Oprócz intrygującej purpurowej poświaty generowanej przez wszechobecne diody (czyżby inspiracje ASR-em?)  uwagę przyciąga imponujący swoimi rozmiarami 700 VA transformator toroidalny i współpracująca z nim bateria kondensatorów o łącznej pojemności 96 000μF.

 

Audionet DNA I, iMM & aMM Audionet DNA I, iMM & aMM Audionet DNA I, iMM & aMM
 
Audionet DNA I, iMM & aMM Audionet DNA I, iMM & aMM Audionet DNA I, iMM & aMM
 
Audionet DNA I, iMM & aMM Audionet DNA I, iMM & aMM Audionet DNA I, iMM & aMM
 
Audionet DNA I, iMM & aMM Audionet DNA I, iMM & aMM Audionet DNA I, iMM & aMM
 

A teraz kolejna niespodzianka. Zważywszy na fakt, iż w DNA I zaimplementowano pełnoprawny moduł streamera użytkownicy do dyspozycji otrzymują dedykowaną appki nie tylko na iOSa (iMM) i Androida (aMM), co niestety wcale nadal nie jest normą, lecz również zdecydowanie bardziej zaawansowaną i rozbudowaną desktopową (Windows/MacOS) aplikację sterującą (RCP – Audionet Remote Control Point). To właśnie za jej pomocą nie dość, że przejmiemy kontrolę nad wszelkimi funkcjami wzmacniacza, to jeśli tylko najdzie nas ochota również będziemy mogli wpłynąć  na jego charakterystykę tonalną bawiąc się precyzyjnym, graficznym equalizerem. Oczywiście ortodoksyjni audiofile nawet na powyższą funkcjonalność nie spojrzą, ale jeśli tylko ktoś cierpi na nerwice natręctw, bądź po prostu nie może zapanować nad akustyką własnego pomieszczenia to nawet profilaktycznie nie zaszkodzi sprawdzić, co można zdziałać z jej pomocą. Jeśli zaś chodzi o kompatybilność z plikami to niemiecka integra bez najmniejszych problemów radzi sobie z sygnałami 192 kHz / 24 bit, co wydaje się całkiem wystarczające. Niby jeszcze bardziej zagęszczone formaty coraz śmielej kąsają i wkraczają na coraz bardziej przystępne rejony cenowe, lecz z drugiej strony mając już za sobą pierwsze odsłuchy zaproponowanej przez Meridiana technologii MQA właśnie w niej upatrywałbym przyszłości audiofilskiej jakości zdigitalizowanej muzyki.  
Generalnie rzecz biorąc, czy to z poziomu smartfona, czy komputera obsługa Audioneta jest nie dość, że bezproblemowa, co całkiem intuicyjna i jeśli tylko się do niej przyzwyczaimy, co nie powinno potrwać zbyt długo, to okaże się, że dołączany do urządzenia solidny i elegancki pilot będzie można schować do pudełka. Po co ma się kurzyć?

Przejdźmy do walorów sonicznych testowanej, niemalże (otrzymaliśmy wersję bez przedwzmacniacza gramofonowego) wszystko mającej integry. Nie znając jej przebiegu, lecz podejrzewając, że jeśli jakikolwiek był, to raczej wyłącznie weryfikujący czy wszystko działa jak należy pozwoliłem jedynce DNA przez kilka dni zaaklimatyzować się w moim systemie i na spokojnie wygrzać. Co prawda nawet wyjęta prosto z imponującego, jak na rozmiary samego urządzenia, kartonu Audionet od razu sygnalizuje swoją naturę dominującego drapieżnika, chwyta kolumny w stalowym uścisku i do  czasu wyłączenia ani myśli dać im choćby milimetr luzu, ale kilka dni nikogo nie zbawi a pomóc ustabilizować się trzewia na pewno pomoże. Włączony w ramach iście morderczej rozgrzewki „Switch”  Nilsa Pettera Molværa bardzo szybko pokazał potencjał i klimaty, które wprost uwielbia gość zza naszej zachodniej granicy. Naturalnie i niezwykle „żywo” zdjęte dęciaki wespół z perkusją i syntetycznym, sięgającym bram Hadesu basem sprawiały, że cały pokój w tzw. okamgnieniu wypełniał się soczystą i pulsująca tkanką muzyczną. Nie znając gabarytów Audioneta spokojnie można byłoby sądzić, że mamy do czynienia ze zdecydowanie potężniejszą jednostką, gdyż generowany przez niego wolumen ewidentnie na to wskazywał. Było w nim coś z typowo amerykańskiego rozmachu, lecz nie puszczonego samopas, lecz świetnie kontrolowanego i z żelazną konsekwencją prowadzonego przez najbardziej karkołomne pasaże. Nawet album „Heavy Metal Music” formacji Newsted (ex. basisty Metallicy Jasona Newsteda) zabrzmiał tak, jakby panowie swoje kompozycje pisali i grali właśnie z myślą o DNA. Rozmach szedł w parze z kontrolą a soczystość z zadziornością i brakiem złagodzenia. Zaznaczę tylko, że nie jest to ani najspokojniejszy, ani tym bardziej wysublimowany repertuar a tymczasem od słuchania wprost nie można się było oderwać. Co istotne przyjemność obcowania z dźwiękiem generowanym przez 1-kę była taka sama z wejść analogowych, jak i cyfrowych, przy czym niezwykle przekonująco wypadła sekcja streamera. Ba, powiem nawet więcej – w pewnym momencie zorientowałem się, że od kilku dni nie używam żadnych źródeł zewnętrznych, tylko grając bezpośrednio z plików zalegających na NASie po prostu skupiam się na muzyce i nie kombinuję. Skoro jest dobrze jak jest, to jaki sens ma szukanie dziury w całym?
Równie potężną dawkę frajdy sprawiały odsłuchy już „normalnego” materiału. Przykładowo Pumeza Matshikiza na swoistym klasycznym thebeściaku „Voice Of Hope” koiła skołatane po całodziennej gonitwie nerwy lepiej niż wizyta u modnego psychoterapeuty i pół listka Prozacu. Ciemna, iście karmelowa barwa jej głosu oparta na wielce ekspresyjnym śpiewie i silnej pełne pasji emisji sprawiała, że emocje były tak namacalne, że gdyby tylko zachodziła taka konieczność, to bez problemu można byłoby je kroić, porcjować i pakować na później. Ogniskowanie źródeł pozornych i wzorowy porządek na scenie potwierdzały, że trudno będzie znaleźć na DNA jakieś haki. Dla świętego spokoju sięgnąłem jeszcze po purystyczny i minimalistyczny album „La Tarantella: Antidotum Tarantulae” L’Arpeggiaty z Christiną Pluhar. I co? Ano nic – bez zmian, czyli co najmniej bardzo dobrze. Wokale takie jak trzeba, bądź czasem nawet piękniejsze niż w rzeczywistości, bo dla poprawy realizmu nieco bardziej aniżeli w naturze wysycone, przestrzeń na tyle sugestywna, że podczas odsłuchu można siedzieć w fotelu i z niekłamanym zadowoleniem kontemplować freski na oddalonym o dobre osiem metrów suficie. Tak, tak. Co prawda za ostatnimi planami rozpościera się nieprzenikniona atłasowa czerń, ale zarówno czas, jak i naturalność pogłosu właściwego konkretnym pomieszczeniom po prostu podawane są na przysłowiowej tacy.

Jak mam nadzieję wynika z powyższego tekstu powracający za sprawą szczecińskiego CORE trends na polski rynek Audionet ze swoim nad wyraz bogato wyposażonym modelem DNA I może nie tylko sporo namieszać, ale przede wszystkim sprawić, że integracja wcale nie będzie kojarzyła się z kompromisem. Z łatwością radzący sobie z wcale nie najłatwiejszymi do prawidłowego wysterowania Gauderami niemiecki wzmacniacz nawet w gęstych i ciężkich jak grzechy polityków aranżacjach ani na chwilę nie tracił animuszu. Jeśli zatem kochacie muzykę miłością gorącą, lecz wasze gusta są na tyle eklektyczne, że Slayer miesza się z Monteverdim zanim zdecydujecie się na coś innego posłuchajcie DNA I, kupić może od razu go nie kupicie, ale zdobyta podczas odsłuchu wiedza i odpowiednio ustawiony punkt odniesienia na pewno nie zaszkodzą.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Abyssound ASV-1000
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Musical Fidelity NuVista 800; Gryphon Diablo 300
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; 3 szt. Verictum Demiurg
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

Czasem tak bywa, że dany producent sprzętu audio mimo stosunkowo bliskiej naszemu rynkowi lokalizacji swojej głównej siedziby, lub jak w dzisiejszym przypadku jest wręcz graniczącym z nami jedynie przysłowiową miedzą sąsiadem, z jakiś nie do końca uzasadnionych powodów istnieje w naszej świadomości jedynie wirtualnie. Niby wszystko o nim wiemy, ale są to tylko zdawkowe informacje od znajomych, tudzież zaliczone gdzieś na otwartych pokazach krótkie epizody odsłuchowe. Atmosferę podgrzewa fakt obecności na naszym rynku oficjalnego dystrybutora. Nie wiem dlaczego tak się dzieje i nie zamierzam tego specjalnie roztrząsać. Jednak na szczęście dla wielu zainteresowanych podobnymi znanymi jedynie ze słyszenia markami przewrotny los często sprawia niespodzianki, dzięki czemu będziemy dzisiaj rozprawiać o idealnie pasującym do wstępniaka brandzie zza naszej zachodniej granicy, czyli niemieckim AUDIONECIE, którego reprezentować będzie wzmacniacz zintegrowany z sekcją przetwornika cyfrowo-analogowego i streamera model DNA I.  Dla spełnienia recenzenckiego obowiązku dodam jeszcze, iż wspomniany produkt do zaopiniowania dostarczył dystrybuujący wspomnianą markę szczeciński Core Trends.

 

Audionet DNA I Audionet DNA I Audionet DNA I
 
Audionet DNA I Audionet DNA I Audionet DNA I
 
Audionet DNA I Audionet DNA I Audionet DNA I
 
Audionet DNA I Audionet DNA I Audionet DNA I

 

Przybyła na testy integra swoimi gabarytami dzięki unikaniu typowego dla High Endu szaleństwa wpisuje się w typowy dla wielu przedstawicieli środka oferty wielu marek rozmiar. Ale proszę się nie krzywić, gdyż ta skromność – jak na to, co nas często odwiedza – jest trochę zdradliwa, ponieważ to co urządzenie kryje wewnątrz, sprawia, iż wzmaczek osiąga słuszną wagę i podczas procesu logistycznego należy dobrze się przyłożyć. Do wykonania frontu opisywanego piecyka wykorzystano gruby płat drapanego aluminium, w centrum którego zaimplementowano operujący ciemnoczerwonymi piktogramami wyświetlacz informacyjny. Pod wspomnianym ciemnokrwistym okienkiem znajdziemy czujnik IR, a na zewnętrznych rubieżach prawej i lewej strony w dość szerokim rozstawieniu rozlokowano w po dwa wielofunkcyjne okrągłe guziki. Górny panel urządzenia dla swobodnego chłodzenia grawitacyjnego uzbrojono w wykorzystujące prawie całą powierzchnię ażurowe moduły, poprzez które na światło dzienne przebija łuna wykorzystanych w układzie elektrycznym czerwonych diod. Gdy spojrzymy na plecy DNA – jedynki, zobaczymy zestaw wejść cyfrowych w standardach: USB, LAN, COAXIAL, OPTICAL, a także baterię wejść liniowych RCA, przelotkę PRE-OUT, pojedyncze przyłącza kolumnowe, zacisk uziemienia i zintegrowany z gniazdem sieciowym włącznik główny. Tak w kilku zdaniach prezentuje się nasz bohater. Jak można zauważyć na fotografiach, nie epatuje zbytnią krzykliwością, za co dla wielu potencjalnych nabywców już na starcie ozncza kilka punktów akonto. Jednak wszyscy wiemy, że w urządzeniach generujących dźwięk wygląd nie jest najważniejszy, dlatego w dalszej części naszego spotkania próbując sprostać Waszej ciekawości z dużą przyjemnością zapraszam wszystkich na kilka spostrzeżeń o możliwościach sonicznych przybysza z Niemiec.

Gdy wpiąłem w tor tytułową integrę, już od pierwszych taktów wyraźnie słychać było, iż niemiecki produkt w swym dążeniu do doskonałości dźwiękowej stawiał na solidny ciężar przekazu. Ale nie w stylu mniej lub bardziej strawnej przysłowiowej „buły”, tylko dobrze kontrolowanej dawki masy, a to fajnie, bo odczuwalnie wspierało tak środek pasma, jak i jego najniższe rejestry. Naprawdę czuć było potęgę dźwięku, jednak bez oznak zbytniego spowolnienia, co dla większości słuchanego podczas testu materiału muzycznego okazywało się  wodą na młyn przyjemności słuchania. Owszem, gdy na płycie zarejestrowany był spory szybko grający skład kontrabasów, owa gęstość grania musiała odciskać lekkie piętno na ich wyrazistości, jednak nie odbierałem tego jako zła w czystej postaci – gdyż nadal wyraźnie słychać było ich liczbę, tylko pewnego sznytu grania tego wzmacniacza. Powiedziałbym nawet, że takie postawienie sprawy powodowało przyjemny przyrost drajwu w muzyce, a to bardzo często uruchamiało samoczynne dyganie nóżką. Czegóż chcieć więcej? Ale to nie koniec dobrych wieści, gdyż w sukurs celowaniu w muzykalność szedł zakres wysokoczęstotliwościowy. Góra była co prawda delikatnie stonowana, ale daleko było do doszukiwania się w niej większej lub mniejszej mgiełki. Taki stan określiłbym raczej jako delikatne przyciemnienie światła na scenie, co – chcąc wziąć Audioneta w obronę – z innymi niż moimi ciemno grającymi ISIS-ami może być jedynym ratunkiem dla nadpobudliwego docelowego zestawu. Ale spokojnie, nawet u mnie w kontekście cena – jakość było bardzo dobrze, a całą tę przywarę specjalnie delikatnie przerysowuję, by wyraźnie zobrazować, konsekwencję konstruktorów w dążeniu do spójności dźwięku. Po tych kilku ważnych czysto brzmieniowych aspektach przyszła kolej na sprawy kreowania przestrzeni międzykolumnowej. Tutaj podobnie do poprzedniego tematu całość wypada dobrze. Wirtualna scena była obszerna tak w głąb, jak i szerz, a co najważniejsze mimo tendencji DNA I-ki do grania nieco grubszą kreską pozwała na bezproblemową lokalizację wszystkich emiterów dźwięków. Co ciekawe, wspomniane kilka linijek wcześniej przyciemnienie świata muzyki po kilku utworach stawało się na tyle marginalne, że często łapałem się na cyzelowaniu skrzących się w eterze blach perkusisty, a to wyraźnie świadczy o osiągnięciu przez niemieckich konstruktorów pewnej synergii pomiędzy witalnością i masą dźwięku. Przykład? Proszę, pierwszy z brzegu, czyli płyta Tomasza Stańki „From The Green Hill”. Przywołane nieco wcześniej mówiąc slangiem fotoreporterów unikanie „przepalenia” materiału muzycznego oprócz kontrabasu dla reszty instrumentów stało się wartością podnoszącą ich muzykalność. Ale w tym konkretnym krążku wziąłbym również w obroną owe nadmuchane skrzypce, gdyż słuchając na swoim codziennym poziomie głośności – godzina 9.30 – również kontrabas nie miał problemów z oddaniem rytmu muzyki, a maniera wzmacniacza powodowała tylko zwiększenie udziału pudła rezonansowego w jego grze, nawet przez moment nie zlewając jego alikwot w jeden nieczytelny pomruk. Owszem, w wartościach bezwzględnych było gęstawo, ale dla kochającego kolor ponad szybkość – oczywiście w granicach rozsądku – budowany przez niemiecki produkt spektakl muzyczny był całkowicie akceptowalny. Chcąc sprawdzić, czy testowany wzmacniacz radzi sobie w każdych warunkach, zaaplikowałem do napędu składankę blusową ”Blues Masters” w standardzie XRCD24. To był swoisty test na unikanie zbyt dużej zawartości cukru w cukrze, gdyż podkręcone na stole mikserskim realizacje przy niekontrolowanym przypływie dodatkowej dawki ciężaru dźwięku mogłyby zlać się w monolit, a to wskazywałoby, iż bohater testu nie radzi sobie z dobrem, które ze sobą niesie. I co? Ze zdumieniem muszę powiedzieć, że tutaj również nieźle sobie radził. Struny gitar aż tryskały mięsistym i barwnym brzmieniem, fortepian swym ciężarem niskich pasaży stawał się tytanem niskiego uderzenia, a stopa perkusji bez najmniejszych problemów wywoływała krótkotrwałe trzęsienia ziemi.  Kończąc przygodę z funkcją samego wzmacniacza w CD-ku wylądowała grupa Percival. Co tu dużo mówić, wynik podobny do bluesa, czyli w tym wszechobecnym muzycznym „krzyku” za nadbagaż masy najwięcej dziękowały mi gitary, wokaliści i perkusista, dając ciekawie zagrane i zaśpiewane kwestie muzyczne. I gdy test zbliżał się ku końcowi, na wokandę powędrowało sprawdzenie wewnętrznego przetwornika cyfrowo-analogowego. 
To było bardzo ciekawe doświadczenie, gdyż po wykorzystaniu zaaplikowanego w integrze DAC-a całość przekazu w funkcji ciężaru grania podryfowała ku górze. Dźwięk nabrał zdecydowanie więcej blasku, niestety kosztem lekkiego schłodzenia środka pasma. Ale nie ma się czego obawiać, gdyż cała ta metamorfoza nie wpłynęła bardzo degradująco na gładkość przekazu. Owszem, lekka szorstkość była wyczuwalna, ale swoistą wartością dodaną było doświetlenie bardzo ważnego informacyjnie zakresu średnich częstotliwości. Początkowo wydawało mi się to niezbyt udanym ruchem, jednak w konsekwencji kilku odsłuchanych płyt sądzę, że ów czyn miał skierować brzmienie integry w stronę bezwzględnej równowagi tonalnej, co dla wielu będzie ważnym do rozpatrzenia przed-zakupowym aspektem. I teoretycznie w tym miejscu mógłbym zakończyć temat testowanego wzmacniacza, jednak muzę wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy. Chodzi mianowicie o to, że wspomniane  otwarcie się dźwięku wcześniejszą atmosferę przyciemnienia światła na scenie zamieniło w minimalną woalkę. Nadal blachy swobodnie iskrzyły, jednak gdy wcześniej w stosunku do punktu odniesienia były jedynie ciemniejsze, to teraz mimo zwiększenia ilości lumenów na scenie wszelkie przeszkadzajki wprowadzały do dźwięku sporą paletę szarego szelestu. Jednak, jak to zwykle robię, proszę o przefiltrowanie moich spostrzeżeń przez pryzmat możliwości szybkiej bezpośredniej konfrontacji obu wzmocnień, jak i pozycji cennikowych obu sparing partnerów, tym bardziej, że wewnętrzny DAC wzmacniacza  walczył z będącym osobnym komponentem z przetwornikiem K2 na pokładzie. Jeśli to zrobicie, nagle okaże się, że mierząc siły na zamiary propozycja Audioneta – wzmacniacz zintegrowany DNA I – jest bardzo fajnym dźwiękowo i bogato wyposażonym urządzeniem.

Bardzo cieszy mnie fakt spotkania z dotąd znaną jedynie ze słyszenia marką. Co ciekawe, mając niemieckie korzenie nie stawiała na wszechobecne „cykanie”, tylko umiejętnie dozując ciężar przekazu bezproblemowo wciągała mnie w swój ciekawie pokolorowany świat. Powiedziałbym nawet, że mój świat. Czy DNA I jest dla każdego? Sądząc, jak poradził sobie w kroczącym drogą analogowej  gładkości systemie, ma szansę w ponad połowie nawet przypadkowo skonfigurowanych systemach. Dlaczego? Ano dlatego, że przy całej otoczce muzykalności robi to na tyle kulturalnie, iż tylko bardzo ociężałe układanki audio podczas współpracy z nim wyzioną ostatniego ducha, a inne, nawet te już lekko pokolorowane bez problemu powinny się dogadać. Czy mam rację? Niestety aby zweryfikować moją tezę, potrzebna jest Wasza chęć poszukiwań, do czego szczerze zapraszam. Naprawdę warto.

Jacek Pazio

Dystrybucja: CORE trends 
Cena: 36243 PLN

Dane techniczne:
Moc wyjściowa: 2 x 120 W / 8 Ω, 2 x 230 W / 4 Ω
Współczynnik tłumienia: 1,000 przy 100 Hz
Pojemność filtrująca: 96 000 µF
THD + N: < -93 dB, for 20 Hz to 20 kHz
Wejścia analogowe
Pasmo przenoszenia: 1 – 500,000 Hz (-3 dB)
SNR: > 100 dB @ 1kHz
Wejścia cyfrowe
Pasmo przenoszenia: 1 – 96,000 Hz
Częstotliwość próbkowania: 32kHz – 192 kHz
Pobór mocy: 1 W stand by, 12 W quick start, max. 750 W
Wymiary (S x W x G): 430 x  110 x 360 mm
Waga: 16 kg

System wykorzystywany w teście:
– Odtwarzacz CD: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX Limited
– Przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– Końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
– Kolumny:  TRENNER & FRIEDL “ISIS”
– Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
– IC RCA: Hiriji „Milion”
– IC cyfrowy: Harmonix HS 102
– Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF
– Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix Beauty Tone Milion Maestro, Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, .Stillpoints ”ULTRA MINI” 
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

http://soundrebels.com/

Share this

Leave a comment